Przeważnie w mediach jako skutek
prowadzenia luźnej polityki monetarnej jest wymieniania inflacja, często nawet
hiperinflacja. Zgodnie z książkowymi podstawami, gdy istotnie zwiększy się ilość
pieniądza w obiegu, to przy niewielkiej zmianie globalnej produkcji powinny
wzrosnąć ceny w danej gospodarce. Nie ma dokładnie sprecyzowanego momentu w
czasie, kiedy w gospodarce powinno się zaobserwować zwiększoną inflację, gdyż
na jej wielkość wpływa szereg czynników. Okoliczności mogą się tak złożyć, że w
okresie kilku lat od początku istotnego zwiększania ilości pieniądza (w
gospodarce i otoczeniu tej gospodarki), nie wystąpi zwiększona inflacja.
Przykład – Szwajcaria, na podstawie opracowania Natixis (link).
Safe-haven, czyli obszar, kraj,
gospodarka, do którego napływa kapitał w poszukiwaniu aktywów mniej ryzykownych
niż te dostępne w innych obszarach. Szwajcaria tą rolę pełni od długiego czasu,
a sam proces nasilił się po 2008 roku. Do Szwajcarii napływał kapitał
(momentami aż do 50% PKB w wymiarze rocznym) przyczyniając się do znacznego
umocnienia franka do dolara czy euro. Prawdopodobnie frank byłby jeszcze
mocniejszy niż jest obecnie, gdyby nie interwencje banku centralnego (poziom
1,2000 na EUR/CHF oraz zwiększanie rezerw walutowych). Skutkiem aprecjacji
franka i zwiększania rezerw jest zwiększona baza monetarna (za coś euro i
dolary trzeba było kupować by ratować eksport). Okazało się, że zwiększenie
bazy monetarnej praktycznie o prawie 700% w cztery lata nie spowodowało gwałtownego
wzrostu inflacji (CPI Y/Y pomiędzy -1% a +1,5%), który mógł być oczekiwany. Kreacja
pieniądza nie miała też wpływu na rynek kapitałowy, natomiast przyspieszyła
tempo wzrostu cen nieruchomości.
I teraz pojawia się zasadnicze
pytanie – czy ryzyko inflacji zanikło, czy tylko zostało przesunięte w czasie? Spora
część zwiększonej bazy monetarnej ma odzwierciedlenie w przyroście rezerw walutowych
(korelacja 0,87 dla szeregów czasowych 2002-2012 w USD) i w tym można upatrywać
braku dużej inflacji obecnie. Jednak, kiedyś nadejdzie ten moment, że światowy kryzys
się skończy i gospodarki wrócą na ścieżkę przynajmniej dwu lub trzyletnich
wzrostów. Wtedy kapitał przestałby napływać, a może nawet płynąłby w drugą
stronę, powodując deprecjację franka. To oznacza droższe surowce, ale też
większą opłacalność eksportu, a w połączeniu z zwiększoną konsumpcją mogą one
przyspieszyć inflację. Jednak, w moim zdaniem, kluczowe będzie stanowisko SNB
odnośnie rezerw walutowych i ich wykorzystania. Jeśli SNB będzie utrzymywał
rezerwy w podobnej wielkości jak obecnie w aktywach zagranicznych, nie powinno mieć
to istotnego im pulsu inflacyjnego w kraju. Jeśli jednak SNB uzna, że rezerwy
są na tyle duże, że część można przeznaczyć na inne cele niż bezpieczne papiery
skarbowe czy metale szlachetne, to może to wywołać jakiś impuls inflacyjny. Ale
to tylko pod warunkiem, że aktywa byłby nabywane w kraju lub z tych środków
byłby finansowane jakieś duże inwestycje krajowe. Natomiast według mnie
bardziej prawdopodobne jest, w przypadku decyzji o przeznaczeniu części rezerw
na inne cele, stworzenie czegoś w stylu narodowego funduszu inwestycyjnego. Dlaczego?
Środki z rezerw już byłby w postaci dolarów czy euro (SNB nie interweniowałby
na rynku), a być może dałoby się znaleźć w Europie lub w Stanach
niedowartościowane aktywa, z których stopa zwrotu byłaby zdecydowanie
atrakcyjniejsza niż z papierów skarbowych. Generalnie, coś w rodzaju
norweskiego funduszu inwestycyjnego lub funduszy z krajów arabskich. Mam ciche
podejrzenie, że Szwajcarzy już o tym myślą.
Natomiast, wracając do inflacji.
Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, dla gospodarki Szwajcarii będącej
safe-haven, istotne zwiększenie bazy monetarnej może nie przełożyć się na zwiększoną
inflację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz