Ostatni miesiąc każdy mówi o
hossie, jest ona głównym tematem większości mediów ekonomicznych. Analitycy i
eksperci w swoich wypowiedziach albo podkreślają zwiększony apetyt na ryzyko,
albo fakt niedowartościowania akcji i innych instrumentów lub też początek
cyklu łagodzenia polityki monetarnej. Tak trochę ciszej mówi się o potencjalnej
recesji w Polsce czy o sytuacji w Grecji i Hiszpanii. Natomiast chwilowym tematem
nr jeden jest klif fiskalny (dogadają się? kiedy i czy zdążą? jak negocjują i
czym się różnią? jaki będzie efekt na amerykańskie PKB? itd.). Słusznie klif
jest aktualnie tematem nr jeden w mojej opinii, tylko że mało kto w mediach
zwraca na główne (w mojej opinii) zagrożenie z nim związane – obniżkę ratingu
USA. Bo o co chodzi w klifie – o to, żeby podnieść limit długu, a nie komu
podwyższyć podatki. Amerykańska gospodarka nie jest teraz w stanie funkcjonować
bez gigantycznych deficytów i po prostu musi oraz będzie się rok w rok jeszcze
bardziej zadłużać. To jest nieuniknione i trzeba to sobie uświadomić. A
ponieważ Amerykanie mają ten swój system limitów długu, to co rok lub półtora
będą mieć ten sam problem. Ostatni raz podnosili na początku sierpnia 2011 roku
i trzy dni później obudzili się ze ściętym ratingiem (tylko od jednej agencji z
trzech głównych). Co się stało przez następny miesiąc? Panika i korekta rzędu
15-20%. Od miesiąca następna agencja grozi obcięciem ratingu, co pozwala
przypuszczać, że scenariusz się powtórzy i będzie się okresowo powtarzać, chyba
że Amerykanie zlikwidują limit lub podniosą go raz, a dobrze. Mi ciężko jest
sobie wyobrazić, żeby USA miało wiecznie AAA od wszystkich głównych agencji z
relacją długu do PKB ponad 100% i rosnącą o co najmniej 4-5 punktów
procentowych rocznie.
Ale wracając do hossy. Zgodzę się
z teorią, że obecną głównie „hossę” spowodowało łagodzenie polityki pieniężnej i
samo oczekiwanie jego przebiegu na przestrzeni przyszłych kwartałów. Widać to
ewidentnie na rentownościach polskich obligacji, wykres poniżej. Mechanizm jest
bardzo prosty. Do wyceny spółek wykorzystuje się między innymi metodą DCF,
gdzie jednym z głównych założeń jest stopa wolna od ryzyka, za którą przyjmuje
się przeważnie YTM dziesięcioletnich obligacji danego kraju. Spadek YTM o 2
punkty procentowe w ciągu roku ma istotny wpływ na wartość zdyskontowanych
przepływów pieniężnych w prognozowanych latach, co przekłada się na zwiększone
wyceny w rekomendacjach (część uczestników rynku się nimi sugeruje). Dodatkowo,
dla części spółek spadają koszty obsługi długu, co wymiernie przekłada się na
wynik finansowy oraz zwiększa się rentowność potencjalnych inwestycji, które
spółki mają w swoich planach. To wszystko przekłada się na rosnące wartości
aktywów i „hossę” na giełdzie.
Dodatkowo, mamy „hossę”, gdy sytuacja
w Europie dalej jest nie wyjaśniona, prognozowana jest recesja, budowlanka i deweloperzy
są bardzo nisko wyceniani (nie wiadomo, czy niektóre spółki przetrwają), spada
ilość sprzedanych samochodów w całej Europie oraz waży się wartość inwestycji
współfinansowanych przez UE w Polsce w kolejnych latach. Tą listę można by
jeszcze uzupełnić o kilka, kilkanaście kolejnych pozycji. Ciężko w tej sytuacji
zachować całkowity optymizm, ale bardzo podobne dylematy uczestnicy rynku mieli
rok temu. A koniec świata nie nastąpił, choć dzisiaj jest ten dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz