Wybory w Stanach już były, wynik
nie zaskoczył obserwatorów zbytnio, Barack Obama zostaje prezydentem na drugą
kadencję. Nie jest to wpis o charakterze politycznym, więc nie chcę przesądzać,
czy to doby wybór, czy może jednak nie. Natomiast w mediach ekonomicznych w
gorącym okresie przedwyborczym pojawiało się sporo wypowiedzi, jakie będą
efekty wyborów poszczególnych kandydatów na stanowisko prezydenta, jakie są
prognozowane scenariusze dla amerykańskiej gospodarki itd. Generalnie, spora
część sprowadzała się do uproszczeń – jeśli wygra X, to pozytywnie lub
negatywnie dla akcji/obligacji/surowców/dolara. Oczywiście, przekaz medialny ma
swoje prawa, gdyż komunikat musi być jasny i przejrzysty. Ja natomiast uważam,
że nie ma prostej i jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o skutki wyborów na
rynkach finansowych. Główny powód: nie rozpatrujemy tylko i wyłącznie samej
gospodarki Stanów. Na przykład praktycznie równolegle z wyborami w Grecji
parlament głosował cięcia oraz były wybierane nowe władze w Chinach. Mogło się
okazać, że parlament grecki nie przegłosował cięć, co mogło zaowocować całkiem
dużą paniką w wszystkich rynkach. Zawsze może się tak zdarzyć, że pomimo
trafnej prognozy gdzieś na świecie będzie miało miejsce takie zdarzenie, które
spowoduje ruch w przeciwną stronę. Myślę, że zawsze należy uwzględniać takie
ryzyko, bez względu na to, jaki rynek analizujemy i w jakim horyzoncie
czasowym.
Abstrahując od poszczególnych
analiz, generalnie w przypadku wygranej Obamy możemy rozpatrywać dwa scenariusze
na najbliższy czas. Pierwszy, wygrywa prezydent, za którego kadencji istotnie
wspiera się wzrost gospodarczy wysokimi deficytami federalnymi, jest prowadzona
wyjątkowo łagodna polityka monetarna, świeże dolary trafiają na rynek, które
podtrzymują wzrosty, a w razie jakiejś katastrofy przedsiębiorstwa mogą liczyć
na rządową pomoc. W takim przypadku w ciągu pierwszych dwóch tygodni rynki nie
powinny na sam wybór zareagować negatywnie. Drugi scenariusz opiera się na tym,
że rząd federalny utrzymuje zbyt wysokie deficyty i dopuszcza wysoki poziom
długu w relacji do PKB oraz nie zamierza aktywnie ograniczać tempa przyrostu
długu. Dlaczego? Wydatki na opiekę zdrowotną, przywileje socjalne i
stymulowanie gospodarki (rynek pracy) nie będą łatwe do ograniczenia, a z jakiś
źródeł trzeba je finansować. Ograniczenie deficytu to w takim otoczeniu
makroekonomicznym to krok w stronę recesji, a jej administracja zdecydowanie
nie chce. Stąd podejrzenie, że deficyty federalne dalej będą utrzymywane na
poziomie co najmniej 5% do 8% PKB, co przy walce o uniknięcie recesji musi
skończyć się dalszym, silnym zwiększaniem się relacji długu do PKB (obecnie
około 103% link).
S&P500 w dwie sesje po
wyborach spadł odpowiednio -2,37% w środę i -1,22% w czwartek, a w nagłówkach
na portalach informacyjnych możemy znaleźć informację, że rynki amerykańskie
spadają przez obawy o fiscal cliff. Pojawiają się obawy, że Republikanie w
Kongresie będą przedłużać osiągnięcie porozumienia do oporu, a podwyższenie
limitu długu może zostać przegłosowane dopiero w ostatnim momencie lub
troszeczkę później. Wygląda więc na to, że przynajmniej w horyzoncie
dwóch-trzech dni realizujemy drugi scenariusz. Dodatkowo, S&P500 będzie
dzisiaj walczyć z istotną średnią z 200 sesji (MA200), i jeśli zamknie się
dzisiaj znacznie poniżej tej średniej, pojawia się silny sygnał sprzedaży.
Moim zdaniem, tutaj nie chodzi
tylko o fiscal cliff. Ten jest owszem istotny, bo w przypadku jego aktywowania
pojawia się dodatkowy impuls recesyjny, ale podejrzewam, że zarówno
Republikanie i Demokraci są świadomi jego konsekwencji i chcą go uniknąć. Co
nie oznacza, że nie będą negocjować i targować się do oporu, gdyż wizerunek u
wyborców jest najważniejszy. Myślę, że niedoceniana jest tutaj reakcja agencji
ratingowych na działania administracji i Kongresu. Przy ostatnim podnoszeniu
limitu długu 31 lipca 2011 ogłoszono porozumienie, prezydent Obama podpisał je
2 sierpnia, a 5 sierpnia Standard&Poor’s obniżył rating Stanów do AA+ (link). Wszyscy pamiętamy, jaki to
miało efekt na rynki finansowe na całym świecie. Podejrzewam, że przy
najbliższym podnoszeniu limitu długu i całym zamieszaniu z tym związanym
również Fitch oraz Moody’s dokonają obniżki ratingu. Dlaczego? Wysokie deficyty
i brak widoków na powstrzymanie przyrostu zadłużenia w długim terminie muszą
prędzej czy później spowodować reakcje agencji ratingowych. Można oczekiwać, że
reakcja rynków na tą obniżkę może być podobna tej z ubiegłego roku (Fitch już
publicznie zagroził obniżką).
Pytanie pojawia się następujące –
czy Fitch i Moody’s tylko wyrównają poziom oceny do S&P, czy w przypadku,
gdyby S&P obniżyło jeszcze o jeden stopień zdecydują się na obniżkę o dwa
stopnie w perspektywie najbliższych miesięcy? Ciężko prognozować nastroje na
rynku, gdyby te obniżki miały miejsce. Ja dodatkowo mam wrażenie, że agencje
ratingowe mogą nie czekać do grudnia na porozumienie Demokratów z
Republikanami, odkładając podjęcie decyzji na po poznaniu warunków porozumienia
i poziomu nowego limitu długu. Nie zdziwię się, jeśli jeszcze w listopadzie lub
na początku grudnia Fitch lub Moody’s zdecydują się na obniżenie ratingu. Taki
ruch z dużym prawdopodobieństwem spowodowałby powtórkę z sierpnia 2011, a jakby
do tego dodać niepewność sytuacji w Grecji, napięta sytuację Hiszpanii i
spowolnienie w Chinach, perspektywa rysuje się negatywnie.
Tekst został również opublikowany
na zaprzyjaźnionym portalu Chartstock.pl (link),
polecam wszystkim!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz